Ferrari to największe rozczarowanie dekady – czas na rewolucję w Maranello
Ferrari. Nazwa-legenda, która niegdyś kojarzyła się z chwałą, dumą i nieustępliwością. Dziś? To już tylko cień dawnej potęgi – zespół, który bardziej przypomina operę mydlaną niż wyścigową machinę.
Zmarnowane lata, zmarnowany potencjał
Od 2010 roku ani jednego mistrzostwa. Mimo ogromnych budżetów, świetnych kierowców i rzeszy fanów, Ferrari stało się mistrzem... przegrywania na własne życzenie. Strategiczne błędy, wewnętrzne konflikty i decyzje kadrowe, które wołają o pomstę do nieba.
Największy grzech Ferrari? Utrata Fernando Alonso
![]() |
W mojej opinii największą porażką ostatnich lat była utrata Fernando Alonso. Faceta, który nie tylko wyciskał z bolidu 110%, ale też był gotów zbudować coś wielkiego w Maranello – gdyby tylko dano mu szansę. Zamiast tego Ferrari postawiło na młodszych, „bardziej perspektywicznych” kierowców, którzy nigdy nie dorównali Alonso poziomem niezłomności i wyścigowego instynktu.
A teraz Hamilton – zbawiciel czy marketingowy strzał w kolano?
Przyjście Lewisa Hamiltona do Ferrari odbiło się szerokim echem. W końcu to 7-krotny mistrz świata. Ale... czy naprawdę jeszcze ma to coś?
Przez trzy ostatnie sezony Hamilton męczył się w Mercedesa – i nie tylko przez bolid. Wielokrotnie przegrywał bezpośrednie pojedynki z George’em Russellem. Dziś, w Ferrari, poza błyskiem w Chinach, wyraźnie odstaje od Leclerca. Nie czuje bolidu, nie ma tej samej pewności co kiedyś. Ewidentnie wygląda na kogoś, kto bardziej myśli o rewolucji technicznej w 2026 niż o walce tu i teraz.
A przecież ten sam Hamilton zszokował świat F1 już w 2007 roku, walcząc ramię w ramię z Fernando Alonso jako debiutant. Tyle że mało kto dziś pamięta, że przed sezonem przejechał tysiące kilometrów testowych – w erze bez ograniczeń – i był perfekcyjnie przygotowany. To nie był „zwykły debiutant”. To był projekt McLarena, który miał wypalić od razu.
Teraz sytuacja jest inna. Mniej testów, nowy zespół, nowa kultura, i partner, który jest szybki, zgrany z bolidem i głodny sukcesów.
Leclerc – kierowca numer 1, którego Ferrari boi się nazwać liderem
Charles Leclerc od lat ciągnie ten zespół, nawet jeśli często płaci za błędy strategów. To on zna ten bolid od podszewki. To on wie, jak rozmawiać z inżynierami. Hamilton może być legendą – ale Leclerc to dziś twarz Ferrari.
Czy w tym układzie Lewis w ogóle ma szansę? Czy naprawdę przychodzi tu po ósmy tytuł, czy raczej po ostatni taniec?
Pora na rewolucję – nie ewolucję
Dość mówienia o „procesie”. Czas przestać żyć historią i zacząć budować przyszłość. Ferrari potrzebuje:
- lidera z prawdziwego zdarzenia (czy Frédéric Vasseur to naprawdę ten człowiek?),
- odważnych decyzji, a nie bezpiecznych strategii,
- kierowców wspieranych, a nie poświęcanych w imię polityki wewnętrznej,
- przede wszystkim – powrotu mentalności zwycięzców.
Komentarze
Prześlij komentarz